Osiecka do Przybory pisała
„Nawet nie chce mi się ubrać. Nie mogę sobie wyobrazić, że w ogóle będzie jakiś
dalszy ciąg. Nie wiem co z sobą zrobię. Zdaje mi się, że tak już zostanę w
łóżku i będę spać, spać, spać”. Nie lubię przytaczać słów, które do mnie nie
należą, bo to trochę tak, jakbym kradła część czyjejś osobowości i umieszczała
ją w sobie. Ale to… dokładnie tak się czuję. A skoro już kolejny raz pod rząd
wertuję strony tej książki, czytając najpiękniejsze miłosne wyznania, jakie
ktokolwiek wydał, pozwolę sobie podkraść te zaledwie cztery zdania, wyrażające
więcej niż niejeden esej o miłości, jaki zdarzyło mi się w życiu czytać.
Mnie też nie chcę się
ubrać. Leżę w łóżku, śpiąc i tkwiąc w przeraźliwej nicości na zamianę, jakby
dalszy ciąg mojego życia miał nigdy nie nastąpić. Co z punktu widzenia
postronnego obserwatora może wydawać się nawet nieco śmieszne. Przecież to ja
odeszłam. To ja zamknęłam za sobą drzwi, zostawiając Go z ciszą w mieszkaniu i
jedynie przytuloną do serca, a następnie pozostawioną na stole kartką „Proszę,
nie szukaj mnie”. I zdaje się, że tylko ja wiedziałam wtedy i wiem teraz jak
bardzo zależało mi na tym, by przeczesał świat i przetrząsł miasto do góry do
nogami, by tylko mnie znaleźć. A ja się nawet nie ukryłam. Wróciłam na obrzeża,
do tego mieszkania, którego nigdy nie lubił. Do swojego więzienia, w którym
dziś znów się duszę.
Zabrakło mi wiary w to, że
ten stan rzeczy kiedyś ulegnie jakiejkolwiek, choć najmniejszej zmianie. Dni
mijają, przeplatają się z nocami, później znów wstaje słońce, następnie
ponownie się chowa… Widzę tylko, jak fikus na parapecie usycha równo ze mną, a
delikatne, targane niekiedy wiatrem gałązki lawendy opadają na przykurzony
obrus tak, jak ja opadam z sił z każdą godziną, która przemyka gdzieś obok
mnie, jakby mnie nie dotyczyła. W zlewie piętrzą się kubki po kolejnych
herbatach, gdzieś obok stołu w salonie wciąż leży butelka po winie, obok której
dawno już zatchnęła krwistoczerwona plama. Nawet nie pamiętam ile czasu minęło,
od kiedy postanowiłam sobie, że jutro to posprzątam. Tydzień? Miesiąc? Pół
roku? Wydaje mi się, że cała wieczność. A ja… tylko przy nim nie bałam się
wieczności. Teraz znów mnie ona przeraża.
.
Pierwszy raz od dawna miał okazję rozkoszować się spokojem
panującym dokoła. Zbliżające się wielkimi krokami święta Bożego Narodzenia
sprawiły, że w kalendarzu pojawiły się luki, a on, choć powinien się z tego
cieszyć, zdawał się być coraz bardziej przygnębiony. Jeszcze kilka miesięcy
temu ten okres napawałby go niepohamowanym optymizmem. Obiecali sobie kiedyś,
że spędzą te święta razem, z dala od wszystkich, którymi otaczali się na co
dzień, nawet tych, których nie tylko mogli, ale odważyli się nazwać
przyjaciółmi. Wtedy chcieli być sami. Chcieli cieszyć się swoją obecnością,
wyczekiwać pierwszej gwiazdki, siedzieć przy kominku i rozpakowywać prezenty, w
które zainwestowali nie pieniądze, a czas. To właśnie on był dla nich
najważniejszy – czas. Czas, który wciąż uciekał gdzieś przez palce. Czas, który
nieustannie się kurczył, czego on nie był świadom…
Podniósł z kuchennego blatu paczkę Davidoff’ów, opuszkami
dotykając jego chłodnej powierzchni. Powieki, jakby same, niezależnie od niego,
przymknęły się delikatnie, pozwalając podświadomości podsunąć kolejną serię
obrazów. Tym razem jednak zamiast uśmiechniętej twarzy tej niewysokiej
dziewczyny zobaczył jej nienaturalnie wyprostowane plecy, falujące z każdym
krokiem włosy, usłyszał stukot obcasów, których przecież prawie nigdy nie
nosiła, a zaraz za tym, trzaśnięcie drzwiami, które każdej nocy rozsadzało jego
głowę. Nienawidził tego dźwięku. Był
jednoznaczny z końcem. Końcem wszystkiego, na czym naprawdę mu zależało. Końcem
tego, co zdawało mu się najprawdziwsze. Końcem, który nastąpił zbyt szybko…
Końcem tego, na co wciąż miał nadzieję.
Jeśli nadzieja jest matką głupich – możesz dziś nazwać go
głupcem. To ona ponoć umiera ostatnia. W jego życiu to ona sprawiała, że
wstawał z łóżka, miał odwagę do stawiania kroków. Jeden za drugim, prawa noga za lewą… Miał czasem wrażenie, że powoli zapomina, jak to się robi. Kolejne
poranki, niczego nie wnoszące do jego życia, kolejne machinalne czynności
wykonywane z obowiązku… czas płynął. Telefon dzwonił, a on odrzucał połączenia
wierząc, że dzięki temu odblokuje jej dostęp do samego siebie. Mimo
odbijającego się echem w jego głowie „nie kocham Cię, nigdy nie kochałam”, nie
dopuszczał, że… mogłaby nie wrócić.
Chciał jej szukać. Chciał wybiec z mieszkania nie raz,
rozglądając się na boki i szukając jej w tłumie ludzi podążających ulicami.
Niezależne od tego, czy znajdowali się w Warszawie, Londynie, czy Paryżu, w
którym zdecydowała się odejść. Dziś mógłby szukać jej nawet w Nowym Jorku.
Mógłby… przetrząsnąć całe miasto, cały kraj, a nawet pół świata, żeby tylko Ją
znaleźć. Mógłby, gdyby nie prosiła, by tego nie robił.
.
Ilekroć tylko podnosił się z łóżka, zostawiała za sobą wymiętą,
przesiąkniętą łzami i zapachem jaśminu pościel, wykonywała szereg czynności zawsze
w tej samej kolejności, później zamykała za sobą drzwi, przystając z dłonią na
klamce, przypominając sobie tamten wieczór… i udawała, że żyje.
Teraz znów zatrzymała się przed lustrem, wciąż lekko
przykurzonym, przyglądając się swojemu odbiciu. Delikatne zmarszczki w kącikach
oczu przypominały jej o tym, że był okres w jej życiu, kiedy się śmiała. Dziś
wydawało jej się to zaledwie abstrakcją. Czymś, co być może przyśniło jej się
raz czy dwa, ale w rzeczywistości nie mogło mieć miejsca. Rzeczywistość bolała.
Wyszła z mieszkania, zostawiając za sobą wzbite w powietrze
drobinki szarego pyłu. A gdy tylko przekraczała próg pomyślała, że nie chce już
nigdy tutaj wrócić.
.
Pamiętasz moment, w którym zobaczyłeś Ją po raz pierwszy? Ten
styczniowy poranek, kiedy idąc ulicą pod rękę z przyjaciółką uśmiechnęła się do
Ciebie, już wtedy wywracając Twój świat do góry nogami? Pamiętasz, w którym to
było miejscu? Dokładnie w tym mieście… Dokładnie na tym skrzyżowaniu… Dokładnie tak jak teraz… Tylko wtedy
było w niej więcej życia.
Wierzysz
w kontynuację?
Czy
wierzysz w to, że niektórzy ludzie spotykają się po prostu
w
złym miejscu i złym czasie?
Jeśli
tak, to wiedz, że zawsze przychodzi moment, kiedy mogą to nadrobić.
* * *
Pytałyście mnie, czy będzie tutaj kontynuacja. Będzie.
Nic mnie w życiu tak nie bolało, jak niemożność wydobycia z siebie słów.
Ale już jestem. Oni też.
świetny post :)
OdpowiedzUsuńmoże tak wspólna obserwacja ?
pozdrawiam :)
zdecydowanie warto było czekać, zawsze z wielkim podziwem czytam wszystko co piszesz, piękne! :)
OdpowiedzUsuńCzekam dalej.
OdpowiedzUsuńNajgorsze pojęcie w życiu to ten 'właściwy czas'...
OdpowiedzUsuńHahaha, komentarz malutkiej92... nie, to nie jest śmieszne.
OdpowiedzUsuńKontynuacje się zdarzają, ale wielu ludzi wychodzi też z założenia, że nie wchodzi się 2 razy do tej samej rzeki.
OdpowiedzUsuńDOKŁADNIE. :)))
OdpowiedzUsuń"Czy wierzysz w to, że niektórzy ludzie spotykają się po prostu
OdpowiedzUsuńw złym miejscu i złym czasie?"
Jestem o tym przekonana!
Czy wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki?
OdpowiedzUsuńTak, jeśli wsłuchamy się głęboko w Nas samych,
jeśli chęć jest silna...'
WARTO!
Listy Osieckiej do Przybory, o których wspomniałaś sprawiły, że przeczytałam Twój wpis do końca. Ciekawie składasz zdania. Widać, że sprawia Ci to niemałą przyjemność. Takich ludzi - zakochanych w słowach niezmiernie cenię!;)
OdpowiedzUsuńDziękuję! To bardzo miłe :)
Usuń