Z cichym westchnieniem usiadła na kanapie, podkulając po siebie
szczupłe nogi. Smutnym, jakby nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w niewidoczny
punkt na śnieżnobiałej, przeciwległej ścianie. Cicha muzyka dochodząca z
głośników w oddali koiła skołatane nerwy, kolejny raz przywołując falę
wspomnień. Szczęśliwych, które dziś, gdy podświadomie obserwowała wszystkie
sytuacje, wcale się takie nie wydawały. Wręcz przeciwnie. Dziś, gdy skulona
siedziała w wielkim, zimnym i opustoszałym już dawno pokoju, a kolejne obrazy
przesuwały jej się przed oczyma, była smutna. Samotna i stęskniona każdego
oddechu, choćby przelotnego dotyku, którego niegdyś, mając go jeszcze na co
dzień, nie potrafiła była docenić. Ale
tak to już jest, największe skarby docenia się po stracie.
Pociągnęła noskiem, naciągając na niewielkie dłonie materiał
obszernego swetra. Czarnego. Przesiąkniętego Jego zapachem. Wtuliła się w niego, napełniając płuca złudzeniem
Jego obecności i poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Miliony pytań, na
które nie potrafiła sobie odpowiedzieć, znów wypełniły pustą przestrzeń, a ona
przylgnęła do podłogi, przyciśnięta ciężarem przeszłości, od której chciała się
przecież odciąć. Ludzie bez przerwy
podejmują niewłaściwe decyzje, których później z nieznanych sobie samym powodów
postanawiają się trzymać. I ona, broń Boże, nie stanowiła tutaj wyjątku. Z
pełną świadomością tego, że czasu nie da się cofnąć odchodziła, zamykając za
sobą wszystkie drzwi, odcinając zarówno sobie, jak i ludziom, których
opuszczała, każdą możliwą drogę powrotną. Czas
nigdy nie zawraca. A ona wraz z nim. Gnała do przodu, paląc za sobą
wszelkie mosty i tylko wieczorami, gdy cisza stawała się przeraźliwie głośna i
obezwładniająca, wracała. Myślami i sercem do tych momentów, do których w
rzeczywistości nie wróci już nigdy. Bo po co? Była egoistką, mając w sobie
niepohamowane pokłady empatii jednocześnie. Kochała, dlatego odchodziła.
Zależało jej, dlatego nigdy nie wracała. I choć to wszystko dla ludzi w jej
otoczeniu wciąż pozostawało niezrozumiałe – dawno już przestali zadawać
pytania. Nigdy nie odpowiadała. Może z egoizmu? Może z niechęci rozmowy? A może
dlatego, że choć robiła to wszystko bez chwili zawahania – ją samą każda z tych
decyzji zawsze bolała najbardziej. Bo miała serce, którego – mimo usilnych i
wieloletnich starań – nie potrafiła zmienić w kamień. Ono wciąż biło. Wciąż dla
Niego.
- Dlaczego? –
odbiło się echem w jej głowie. Znów ten sam głos. Ten pełen ciepła, miłości,
przepełniony tęsknotą, której ona sama do dziś nie była w stanie zrozumieć. Tą,
której do tej pory nigdy nie znała. Do tamtej pory… Bo teraz, dziś, każdej
nocy, ta tęsknota zabijała ją powoli. Boleśnie.
Dlaczego? Sama nie wiedziała. To jedno z tych
pytań, które wciąż pozostawało bez odpowiedzi. Jak miała na nie powiedzieć Jemu,
skoro przede wszystkim sobie samej nie umiała? Co miała powiedzieć? Czy powinna
była w ogóle mówić cokolwiek?
- Bo Cię nie kocham – odpowiedziała po
chwili, przeraźliwie zimnym i wypranym z jakichkolwiek emocji głosem, patrząc
mu głęboko w oczy. Bezskutecznie szukał w nich ciepła. Szukał czegokolwiek, na
czym mógłby się oprzeć. Miłości, o której tyle razy Go zapewniała i tęsknot, o
których wcześniej tak często mówiła, gdy rozstawali się choćby na chwilę. Nie znalazł. – Bo Cię nie kocham i nigdy
nie kochałam, Bill – sztyletowała, stojąc przed nim niezachwianie. – Bo między
nami nie ma nic, poza garścią Twoich wyobrażeń. A jeśli nie byłeś w stanie
obudzić we mnie uczuć przez minione miesiące, to ja ich już nigdy nie znajdę.
Dziś już nie mam nawet chęci ich szukać. Zniknę z Twojego życia tak szybko, jak
Ty pojawiłeś się w moim i nie szukaj mnie, uszanuj tę decyzję. Czasem kochać kogoś to pozwolić mu odejść.
Więc jeśli mnie kochasz, nie próbuj mnie zatrzymać.
Wiedziała, że nie będzie próbował. Znała Go jak nikt inny, choć
Jemu, tak naprawdę, nigdy nie dała się poznać. Skłamałaby przed samą sobą
mówiąc, że nigdy nie chciała. Chciała. Przeraźliwie mocno i całą sobą. Nieraz
próbowała się otworzyć. Wyznawała miłość, naprawdę ją czując. Wypominała każdą
nieobecność, targana tęsknotą, za którą linczowała siebie tak wiele razy. Ale
nie mogła. Nie umiała. Bo jej przecież…
nigdy nie wolno było kochać. A na pewno nie tak, by uzależnić się od
czyjejś obecności. I by kogoś uzależnić
od swojej… Dlatego odchodziła. Na przekór sobie samej, wciąż niezrozumiana.
Odchodziła, wciąż cierpiąc. Odchodziła, wierząc, że tak będzie najlepiej…
Ale ta wiara nie sprawiała, że żyło jej się lepiej. Dni wciąż
były długie, wciąż niepewne. A noce zimne i samotne. Zbyt ciche jak na kogoś,
kto tak dawno temu uzależnił się od dźwięków. Od jednego. Od bicia Jego serca tuż obok. Budziła się tysiąckroć czując łzy na
zmarzniętych policzkach. Spoglądała przez ramię, szukając Go wzorkiem i
zaciskała pięści ilekroć uświadomiła sobie, że… nigdy Go już nie znajdzie. Tak bardzo starała się nie kochać, że ta
miłość złapała ją w swoje sidła i zamknęła w klatce, z której nie umiała się
wyrwać. Można w ogóle? Uciec? Przed miłością, przed samym sobą, przed życiem,
bo ono samo w sobie bolało. A może to nie
życie ją boli, a świadomość, że dostała je na krótko…?
.
Zaciągnął się papierosem, wsłuchując się w otaczającą go ciszę.
Zmęczonym wzrokiem wpatrywał się w panoramę miasta, o którym jeszcze niedawno oboje marzyli. Dlaczego? – wielokrotnie pytał sam siebie, kolejny raz w głowie
słysząc zdanie, które paraliżowało go każdego dnia od nowa. „Bo Cię nie kocham. Bo Cię nie kocham i
nigdy nie kochałam, Bill”. Wiedział, że to nieprawda. Choć wtedy stała
naprzeciw niego i patrząc mu w oczy próbowała nie okazywać emocji – wiedział,
że okłamywała ich oboje. Jego, ale przede wszystkim samą siebie. Znał Ją. Choć
Jej się wydawało, że tak naprawdę tylko Ona siebie znała. Ale on odkrył Ją już
na początku. Była dla niego księgą, w której mógł czytać, ilekroć tylko na nią
spojrzał. A spoglądał bez przerwy. Odkrywał jeden sekret po drugim. Aż odeszła. Całkiem naga, choć zupełnie
tego nieświadoma. Zostawiła na sobie jedynie strzępek, usilnie strzeżony,
nieodkryty naprawdę przez nikogo. Powód,
dla którego w głębi siebie twierdziła, że jej nigdy nie wolno będzie nikogo
pokochać.
- Przeszkadzam? –
usłyszał za sobą głos Gitarzysty, który bezszelestnie przemierzając pokój
nakrył go na walce z myślami dopiero w drzwiach tarasu.
- Nie – odpowiedział po chwili, gestem dłoni
zachęcając mężczyznę, by usiadł na fotelu obok. – Nie masz czasem wrażenia,
poznając kolejne miasta, że Ona jest gdzieś obok? – zapytał, przerywając
nastałe w międzyczasie milczenie.
- Nie – westchnął,
zadziwiając tą odpowiedzią zarówno swojego rozmówcę, jak i samego siebie. – Sam
ją przy sobie zatrzymujesz, dlatego masz wrażenie, że gdziekolwiek się ruszysz,
ona jest gdzieś obok. Ja też to czułem, bardzo długo. Ale dzisiaj… nie, już nie
– uśmiechnął się blado. – Wróciłem do życia tym, w co naprawdę mogę wierzyć. Muzyką.
Może
masz rację?
Może
ja też już dawno powinienem był to zrobić.
Ale
tęsknię za Nią, wiesz?
Chociaż…
nie okłamiesz mnie. Tobie brakuje Jej nie mniej.