sobota, 16 maja 2015

Sześć.



Zaciągam się powoli, szczelnie wypełniając płuca siwym dymem. Znów patrzę w przestrzeń i niemal fizycznie czuję pustkę tego miejsca. Dźwięki odbijają się od ścian, a mnie serce kurczy się w piersi z niewyobrażalną siłą. To boli. Gdzieś obok mnie płynie życie. Ludzie uśmiechają się, rozmawiają, stawiają kolejne kroki... A ja trwam tutaj, nie będąc do końca pewnym czy choćby istnieję. Bo o życiu już dawno nie może być mowy. Wypuszczam dym. Unoszę kąciki ust ku górze. Palę coraz więcej choć kiedyś obiecałem Ci, że przestanę to robić. Ale teraz, kiedy Ciebie nie ma, muszę jakoś wypełnić tę pustkę. Ukochałem Cię w sobie tak mocno, że dziś, kiedy Ciebie nie ma, nie potrafię już normalnie funkcjonować. I skłamałbym mówiąc, że chciałbym. Nie chcę, bo bez Ciebie to już nigdy nie będzie to samo. Budzę się rano z bolącym sercem. Ten ból nie słabnie, choć czas mija, a wielcy mędrcy tego świata mawiali, że czas leczy rany. Mnie nie uleczył, ani nawet nie przyzwyczaił do bólu. Mnie wciąż odbiera on oddech i czasem sprawia, że upadam. Dosłownie. Rankiem, patrząc w lustro, nie mogę znieść tego, jak intensywnie ciemne są moje tęczówki. Ty zawsze mówiłaś, że szczęśliwe robią się jaśniejsze... Dziś są czarne, przeszyte bólem i nienawiścią do wszystkiego co mnie otacza. Zakrywam je, nakładając ciemne okulary. Nie chcę odpowiadać na tysiące pytań. Nienawidzę tego świata, bo w nim nie można zostać samemu, zawsze ktoś patrzy. Nawet, kiedy mnie przepełnia tak obezwładniająca samotność. Chcę krzyczeć. Ale nie mogę wydobyć z siebie nawet jednego dźwięku... 

.

I boję się, że to nigdy się nie skończy. W radiu grają jakąś wesołą piosenkę, ludzie wokół mnie nieustannie się śmieją. Opowiadają o pięknych rzeczach. Ktoś bierze ślub, ktoś się zaręczył, ktoś jedzie na urlop, we dwoje. Ironia losu, że kiedy człowiek zostaje sam ze sobą - wszyscy wokół nagle kogoś mają. Miłość kwitnie, wiosna wkoło, ta w sercach, choć za oknem minus dziesięć. We mnie jeszcze zimniej. Nie płaczę przy ludziach. Nie pozwalam, by szkliły mi się oczy. Ale kiedy oni znikają, kiedy wokół zapada cisza... nie potrafię tych łez powstrzymywać. Rozpadłam się na tysiąc milionowych kawałków i robię to co dzień od nowa. Mam nadzieję, że chociaż Twoje życie wygląda dziś lepiej. Promienie słońca wkradają się do pokoju przez uchylone okno, a ja myślę tylko o tym, jak piękny jest Twój uśmiech. I marzę, by rozświetlał on Twą twarz każdego dnia po przebudzeniu. Ja mam ochotę krzyczeć. Ale nie mogę wydobyć z siebie nawet jednego dźwięku... 

.

I boję się, że to się nie zmieni. Że już zawsze będę sam. Zastanawiając się gdzie jesteś, co robisz, i - co gorsza - czy sama. Boję się miliona rzeczy, do których sam przed sobą nie chcę się przyznać. Bo boję się, że kiedy wypowiem to na głos... zaboli jeszcze bardziej. Boję się, że już zawsze tak będzie. Że ten strach nie zniknie. Że już nigdy nie poczuję tego, co czułem wcześniej. Wiem, że nie znajdę nikogo takiego jak Ty. Nie chcę nawet szukać. I wiem, że tego mnie, którym byłem przy Tobie - zabrałaś odchodząc. Ale wcześniej, zanim się zjawiłaś, też przecież żyłem. Dziś jedynie egzystuję, przypatrując się wszystkiemu z boku. Boję się, że nie znajdę w sobie tej siły, która kiedyś pchała mnie do przodu. Tej przed Miłością, którą straciliśmy. Boję się, że te oczy, w które patrzę co rano nigdy już nie będą jaśniejsze. I boję się, że i Twoje są tak smutne. Ta myśl boli mnie najbardziej...  

.

Moje życie, odkąd Ciebie nie ma, stało się cholerną grą pozorów. 


Usiadła na brzegu łóżka, ze świstem wypuszczając powietrze z ust. Zmęczonym, zamglonym wzrokiem błądziła po budynkach i koronach drzew rozciągających się tuż za leżącym naprzeciw niej oknem. Zsunęła buty, podwijając nogi pod brodę i oplatając je dłońmi. Wpatrywała się w przestrzeń, nie czując niczego. Znasz ten moment, kiedy po ogromnym bólu, hektolitrach wylanych łez i dreszczach wstrząsających ciałem będących oznaką największego w życiu cierpienia... robisz się tak pusta, że nagle przestajesz czuć cokolwiek? Ponoć tacy ludzie są najbardziej niebezpieczni. Bo nie mają już nic do stracenia... 

Błądzę. Moje myśli błądzą, nie znajdując ujścia w żadnej ze ścieżek, które widzę przed sobą. Mam tysiące Naszych wspomnień zamkniętych w szufladach świadomości, a w tej chwili do żadnej z nich nie mogę się dostać. Nagle są zamknięte. Po długich miesiącach cierpienia, które rozrywało moje ciało kładę się na łóżku i nie czuję już nic. Nie ma tego bólu, który wyrwał mnie rano ze snu. Łez, które wylewałam jeszcze kilka godzin temu. Ani nawet strachu, że to się nigdy nie skończy. Nic nie ma. Tylko ja jeszcze oddycham. Choć nie jestem pewna, czy żyję... 

.

Pierwszy raz od Jej odejścia wyszedł wieczorem z pokoju z zamiarem innym niż spożycia posiłku, próby czy koncertu. Poprawił kołnierz kruczoczarnej koszuli, rozpinając jeszcze jeden guzik. Uśmiechnął się pod nosem, lekko ironicznie, nie wierząc, że potrafi jeszcze się bawić. 

- Dobrze Cię widzieć - usłyszał głos przyjaciela, widząc przed sobą wyłaniającą się zza drzwi, które właśnie mijał, jego muskularną sylwetkę. Coś się w nim zmieniło. Do tej pory nawet tego nie zauważył. Chciał zapytać, nawiązać rozmowę, zadać choć jedno, z pozoru niewiele znaczące pytanie... Ale nie zadał

- Dzięki - mruknął tylko, wyjmując z kieszeni paczkę Davidoff'ów i czerwoną zapalniczkę. 

Przekraczał próg klubu w gronie najbliższych przyjaciół. Nie pamiętał, kiedy robił to ostatnio. Z uśmiechem na ustach słuchał historii z życia Perkusisty, który w czasie jego niedyspozycji postanowił poużywać życia. Teraz wspominał ostatnią z koleżanek poznanych na imprezie i zdawał się być zupełnie innym facetem. Szczęśliwym.

Zamówił kolejnego drinka, śmiejąc się w głos. Rozejrzał się po klubie, zatrzymując lekko zamglony wzrok na kołyszących się biodrach nieznajomej brunetki. Duszkiem wypił całą zawartość szklanki, wyprostował plecy i... chyba szepnął do samego siebie, że nie zaszkodzi spróbować... Ruszył w jej kierunku, sprowadzając na siebie wzrok towarzyszy i napalonych, wyraźnie zainteresowanych nim kobiet. 

A uciekasz przed Nią, czy przed samym sobą?