Wpatrywał się w kłębiący się w powietrzu siwy dym, który raz za
razem ze świstem wypuszczał z ust. Po chwili znów się zaciągał, szczelnie
wypełniając nim płuca i trwał tak przez chwilę do momentu, kiedy zaczynał się
krztusić. Uśmiechał się pod nosem stwierdzając, że jego skłonność do autodestrukcji
z dnia na dzień coraz bardziej się pogłębia.
Jeszcze kilkanaście miesięcy temu nie byłby zdolny wyobrazić
sobie siebie w takim stanie. Stracił poczucie czasu i przestrzeni. Bywał gdzieś, z kimś, nie do końca wiedząc jak się tutaj znalazł. Ktoś zadawał
mu pytania, na które automatycznie udzielał odpowiedzi i zdawać by się mogło,
że niekiedy nawet słuchał, co do niego mówią, ale on zdawał sobie sprawę, że
tak naprawdę od bardzo dawna przestał reagować na cokolwiek, co działo się w
jego otoczeniu. Może poza pustką jedynie, której mimo usilnych chęci nie
potrafił się wyzbyć. I tęsknotą, która wciąż
go paraliżowała.
Mrugnął kilkakrotnie, jakby wybudzając się z transu i zauważył,
że pomieszczenie, w którym jeszcze kilkanaście minut temu znajdowało się mnóstwo
ludzi, teraz było puste. Siedział na oparciu kanapy, rozglądając się gorączkowo
w poszukiwaniu kogokolwiek i choć nienawidził tego stwierdzenia musiał
przyznać, że kolejny raz został sam.
W którym momencie człowiek zaczyna przyzwyczajać się do
samotności? Czy w ogóle jest w stanie się do niej przyzwyczaić? Od był sam od
dawna. Niekiedy w jego otoczeniu pojawiał się ktoś, kto proponował mu rozmowę,
wyjście na kawę, piwo, czy obiad, wspólne obejrzenie filmu, czy chociażby
siedzenie w milczeniu, ale wtedy na jego twarz wpełzał jedynie krzywy grymas,
który miał stanowić uśmiech i zapewniał, że wszystko jest w porządku i
doskonale sobie radzi. Nie tylko on wiedział, że to nieprawda, ale nikt
nigdy nie próbował z tym walczyć, a w pewnym momencie i on zaprzestał niemego wołania
o pomoc świadom, że ta nie nadejdzie.
Był marionetką, za której sznurki wciąż pociągli obcy, nigdy nie
chcący tak naprawdę go poznać ludzie. Gubił się w świecie, którego zasady dawno
przestał rozumieć, a niekiedy wydawało mu się nawet, że one nigdy w nim nie
istniały. Obserwował życie, które wciąż pędziło obok niego, jakby jego z tej
gonitwy całkowicie wykluczając i z każdym kolejnym dzień nienawidził zarówno
tego biegu, jak i samego siebie coraz bardziej. Dziś już nawet nie próbował się
bronić. Coś w nim pękło. Zgubił się w świecie, który miał być spełnieniem jego
marzeń i dziś tym, czego pragnął była jedynie cisza i spokój, którego od wielu
miesięcy nie potrafił znaleźć.
Gdzie
jesteś, kiedy tak bardzo Cię potrzebuję?
Odnoszę
wrażenie, że z Tobą życie było dużo prostsze…
.
Nieprzytomnym wzorkiem wpatrywała się w taflę lekko zakurzonego
lustra. Palcem wskazującym prawej dłoni nakreśliła na niej lekko przekrzywione
serduszko, uśmiechając się pod nosem. Nie lubiła się do tego przyznawać, ale
ostatnio coraz rzadziej się uśmiechała. Niekiedy wsłuchując się w dźwięki
przypadkowo zasłyszanych piosenek kąciki jej ust delikatnie unosiły się ku
górze, ale był to ten grymas, równocześnie z którym szklą się oczy.
Sztuczne uśmiechy miała natomiast wyuczone do perfekcji. I choć
ją samą ta myśl przerażała – przyswoiła sobie tę umiejętność oszukiwania
zarówno siebie, jak i innych na długo przed tym, zanim do jej życia wdarła się
ta pustka i przeraźliwie głośna cisza, które obezwładniały ją teraz. Niekiedy
leżąc w łóżku samą siebie pytała, kiedy po raz ostatni zdarzyła jej się
szczerość. Wtedy zaciskając szczęki kończyła te rozważania uświadomiwszy sobie
to, do czego nigdy nie chciała się przyznać. Przy Nim.
Niewielkimi dłońmi wygładziła materiał grafitowej sukienki,
poprawiła opadający na oczy kosmyk włosów i pospiesznie zgarniając do torby
wszystkie leżące na półce rzeczy – wyszła, zostawiając za sobą jedynie echo
stukotu obcasów. Nienawidziła tego
dźwięku.
Tak bardzo starała się trzymać swoje życie w garści, że kiedy
tylko luzowała zaciskające się w zdenerwowaniu pięści miała wrażenie, że
wszystko zaczyna się sypać. I było tak od momentu, kiedy tylko Go poznała. Było
w Nim coś, co od samego początku ją przyciągało, a zarazem coś, co chyba od
zawsze próbowało ją odepchnąć. Miał w sobie siłę, której jej brakowało, choć
przez całe swoje życie próbowała się jej nauczyć. Wiarę, która starczała za dwoje. Nadzieję, której jej zabrakło już dawno. I miłość, której tak bardzo się bała.
A później zniknął. Ona
zniknęła. Odeszła wraz z pierwszym jesiennym deszczem i choć dziś zima
trwała już w najlepsze, wciąż nie mogła wyzbyć się wrażenia, że nie potrafi
zostawić Go za sobą. A kolędy, które dobiegały jej uszu z każdej strony, wystawione
w witrynach sklepowych choinki i ludzie powoli opróżniający sklepowe półki
sprawiali, że ta Jego nieobecność uderzała w nią jeszcze bardziej. To miały być
ich święta. Ich pierwsze wspólne święta.
Gdzie
jesteś, kiedy tak bardzo Cię potrzebuję?
Miałam
nadzieję, że kiedy tym razem będę znikać,
ktoś
– czyli Ty – w końcu mnie zatrzyma.
Mam
dość samotności, choć tak bardzo jej łaknę…
// chyba powinnam przeprosić, że tak długo mnie nie było.
nie zrobię tego, ale... dziękuje tym, którym chce się tu jeszcze zaglądać.
przyszedł czas, w którym naprawdę ruszam.