środa, 11 września 2013

Trzy.

Wpatrywał się w kłębiący się w powietrzu siwy dym, który raz za razem ze świstem wypuszczał z ust. Po chwili znów się zaciągał, szczelnie wypełniając nim płuca i trwał tak przez chwilę do momentu, kiedy zaczynał się krztusić. Uśmiechał się pod nosem stwierdzając, że jego skłonność do autodestrukcji z dnia na dzień coraz bardziej się pogłębia.

Jeszcze kilkanaście miesięcy temu nie byłby zdolny wyobrazić sobie siebie w takim stanie. Stracił poczucie czasu i przestrzeni. Bywał gdzieś, z kimś, nie do końca wiedząc jak się tutaj znalazł. Ktoś zadawał mu pytania, na które automatycznie udzielał odpowiedzi i zdawać by się mogło, że niekiedy nawet słuchał, co do niego mówią, ale on zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę od bardzo dawna przestał reagować na cokolwiek, co działo się w jego otoczeniu. Może poza pustką jedynie, której mimo usilnych chęci nie potrafił się wyzbyć. I tęsknotą, która wciąż go paraliżowała.

Mrugnął kilkakrotnie, jakby wybudzając się z transu i zauważył, że pomieszczenie, w którym jeszcze kilkanaście minut temu znajdowało się mnóstwo ludzi, teraz było puste. Siedział na oparciu kanapy, rozglądając się gorączkowo w poszukiwaniu kogokolwiek i choć nienawidził tego stwierdzenia musiał przyznać, że kolejny raz został sam.

W którym momencie człowiek zaczyna przyzwyczajać się do samotności? Czy w ogóle jest w stanie się do niej przyzwyczaić? Od był sam od dawna. Niekiedy w jego otoczeniu pojawiał się ktoś, kto proponował mu rozmowę, wyjście na kawę, piwo, czy obiad, wspólne obejrzenie filmu, czy chociażby siedzenie w milczeniu, ale wtedy na jego twarz wpełzał jedynie krzywy grymas, który miał stanowić uśmiech i zapewniał, że wszystko jest w porządku i doskonale sobie radzi. Nie tylko on wiedział, że to nieprawda, ale nikt nigdy nie próbował z tym walczyć, a w pewnym momencie i on zaprzestał niemego wołania o pomoc świadom, że ta nie nadejdzie.

Był marionetką, za której sznurki wciąż pociągli obcy, nigdy nie chcący tak naprawdę go poznać ludzie. Gubił się w świecie, którego zasady dawno przestał rozumieć, a niekiedy wydawało mu się nawet, że one nigdy w nim nie istniały. Obserwował życie, które wciąż pędziło obok niego, jakby jego z tej gonitwy całkowicie wykluczając i z każdym kolejnym dzień nienawidził zarówno tego biegu, jak i samego siebie coraz bardziej. Dziś już nawet nie próbował się bronić. Coś w nim pękło. Zgubił się w świecie, który miał być spełnieniem jego marzeń i dziś tym, czego pragnął była jedynie cisza i spokój, którego od wielu miesięcy nie potrafił znaleźć.

Gdzie jesteś, kiedy tak bardzo Cię potrzebuję?

Odnoszę wrażenie, że z Tobą życie było dużo prostsze…

.

Nieprzytomnym wzorkiem wpatrywała się w taflę lekko zakurzonego lustra. Palcem wskazującym prawej dłoni nakreśliła na niej lekko przekrzywione serduszko, uśmiechając się pod nosem. Nie lubiła się do tego przyznawać, ale ostatnio coraz rzadziej się uśmiechała. Niekiedy wsłuchując się w dźwięki przypadkowo zasłyszanych piosenek kąciki jej ust delikatnie unosiły się ku górze, ale był to ten grymas, równocześnie z którym szklą się oczy.

Sztuczne uśmiechy miała natomiast wyuczone do perfekcji. I choć ją samą ta myśl przerażała – przyswoiła sobie tę umiejętność oszukiwania zarówno siebie, jak i innych na długo przed tym, zanim do jej życia wdarła się ta pustka i przeraźliwie głośna cisza, które obezwładniały ją teraz. Niekiedy leżąc w łóżku samą siebie pytała, kiedy po raz ostatni zdarzyła jej się szczerość. Wtedy zaciskając szczęki kończyła te rozważania uświadomiwszy sobie to, do czego nigdy nie chciała się przyznać. Przy Nim.

Niewielkimi dłońmi wygładziła materiał grafitowej sukienki, poprawiła opadający na oczy kosmyk włosów i pospiesznie zgarniając do torby wszystkie leżące na półce rzeczy – wyszła, zostawiając za sobą jedynie echo stukotu obcasów. Nienawidziła tego dźwięku.

Tak bardzo starała się trzymać swoje życie w garści, że kiedy tylko luzowała zaciskające się w zdenerwowaniu pięści miała wrażenie, że wszystko zaczyna się sypać. I było tak od momentu, kiedy tylko Go poznała. Było w Nim coś, co od samego początku ją przyciągało, a zarazem coś, co chyba od zawsze próbowało ją odepchnąć. Miał w sobie siłę, której jej brakowało, choć przez całe swoje życie próbowała się jej nauczyć. Wiarę, która starczała za dwoje. Nadzieję, której jej zabrakło już dawno. I miłość, której tak bardzo się bała.

A później zniknął. Ona zniknęła. Odeszła wraz z pierwszym jesiennym deszczem i choć dziś zima trwała już w najlepsze, wciąż nie mogła wyzbyć się wrażenia, że nie potrafi zostawić Go za sobą. A kolędy, które dobiegały jej uszu z każdej strony, wystawione w witrynach sklepowych choinki i ludzie powoli opróżniający sklepowe półki sprawiali, że ta Jego nieobecność uderzała w nią jeszcze bardziej. To miały być ich święta. Ich pierwsze wspólne święta.

Gdzie jesteś, kiedy tak bardzo Cię potrzebuję?

Miałam nadzieję, że kiedy tym razem będę znikać,
ktoś – czyli Ty – w końcu mnie zatrzyma.

Mam dość samotności, choć tak bardzo jej łaknę…



// chyba powinnam przeprosić, że tak długo mnie nie było. 
nie zrobię tego, ale... dziękuje tym, którym chce się tu jeszcze zaglądać.
przyszedł czas, w którym naprawdę ruszam.

sobota, 23 lutego 2013

Dwa.


Z cichym westchnieniem usiadła na kanapie, podkulając po siebie szczupłe nogi. Smutnym, jakby nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w niewidoczny punkt na śnieżnobiałej, przeciwległej ścianie. Cicha muzyka dochodząca z głośników w oddali koiła skołatane nerwy, kolejny raz przywołując falę wspomnień. Szczęśliwych, które dziś, gdy podświadomie obserwowała wszystkie sytuacje, wcale się takie nie wydawały. Wręcz przeciwnie. Dziś, gdy skulona siedziała w wielkim, zimnym i opustoszałym już dawno pokoju, a kolejne obrazy przesuwały jej się przed oczyma, była smutna. Samotna i stęskniona każdego oddechu, choćby przelotnego dotyku, którego niegdyś, mając go jeszcze na co dzień, nie potrafiła była docenić. Ale tak to już jest, największe skarby docenia się po stracie.

Pociągnęła noskiem, naciągając na niewielkie dłonie materiał obszernego swetra. Czarnego. Przesiąkniętego Jego zapachem. Wtuliła się w niego, napełniając płuca złudzeniem Jego obecności i poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Miliony pytań, na które nie potrafiła sobie odpowiedzieć, znów wypełniły pustą przestrzeń, a ona przylgnęła do podłogi, przyciśnięta ciężarem przeszłości, od której chciała się przecież odciąć. Ludzie bez przerwy podejmują niewłaściwe decyzje, których później z nieznanych sobie samym powodów postanawiają się trzymać. I ona, broń Boże, nie stanowiła tutaj wyjątku. Z pełną świadomością tego, że czasu nie da się cofnąć odchodziła, zamykając za sobą wszystkie drzwi, odcinając zarówno sobie, jak i ludziom, których opuszczała, każdą możliwą drogę powrotną. Czas nigdy nie zawraca. A ona wraz z nim. Gnała do przodu, paląc za sobą wszelkie mosty i tylko wieczorami, gdy cisza stawała się przeraźliwie głośna i obezwładniająca, wracała. Myślami i sercem do tych momentów, do których w rzeczywistości nie wróci już nigdy. Bo po co? Była egoistką, mając w sobie niepohamowane pokłady empatii jednocześnie. Kochała, dlatego odchodziła. Zależało jej, dlatego nigdy nie wracała. I choć to wszystko dla ludzi w jej otoczeniu wciąż pozostawało niezrozumiałe – dawno już przestali zadawać pytania. Nigdy nie odpowiadała. Może z egoizmu? Może z niechęci rozmowy? A może dlatego, że choć robiła to wszystko bez chwili zawahania – ją samą każda z tych decyzji zawsze bolała najbardziej. Bo miała serce, którego – mimo usilnych i wieloletnich starań – nie potrafiła zmienić w kamień. Ono wciąż biło. Wciąż dla Niego.

         - Dlaczego? – odbiło się echem w jej głowie. Znów ten sam głos. Ten pełen ciepła, miłości, przepełniony tęsknotą, której ona sama do dziś nie była w stanie zrozumieć. Tą, której do tej pory nigdy nie znała. Do tamtej pory… Bo teraz, dziś, każdej nocy, ta tęsknota zabijała ją powoli. Boleśnie.

Dlaczego? Sama nie wiedziała. To jedno z tych pytań, które wciąż pozostawało bez odpowiedzi. Jak miała na nie powiedzieć Jemu, skoro przede wszystkim sobie samej nie umiała? Co miała powiedzieć? Czy powinna była w ogóle mówić cokolwiek?

         - Bo Cię nie kocham – odpowiedziała po chwili, przeraźliwie zimnym i wypranym z jakichkolwiek emocji głosem, patrząc mu głęboko w oczy. Bezskutecznie szukał w nich ciepła. Szukał czegokolwiek, na czym mógłby się oprzeć. Miłości, o której tyle razy Go zapewniała i tęsknot, o których wcześniej tak często mówiła, gdy rozstawali się choćby na chwilę. Nie znalazł. – Bo Cię nie kocham i nigdy nie kochałam, Bill – sztyletowała, stojąc przed nim niezachwianie. – Bo między nami nie ma nic, poza garścią Twoich wyobrażeń. A jeśli nie byłeś w stanie obudzić we mnie uczuć przez minione miesiące, to ja ich już nigdy nie znajdę. Dziś już nie mam nawet chęci ich szukać. Zniknę z Twojego życia tak szybko, jak Ty pojawiłeś się w moim i nie szukaj mnie, uszanuj tę decyzję. Czasem kochać kogoś to pozwolić mu odejść. Więc jeśli mnie kochasz, nie próbuj mnie zatrzymać.

Wiedziała, że nie będzie próbował. Znała Go jak nikt inny, choć Jemu, tak naprawdę, nigdy nie dała się poznać. Skłamałaby przed samą sobą mówiąc, że nigdy nie chciała. Chciała. Przeraźliwie mocno i całą sobą. Nieraz próbowała się otworzyć. Wyznawała miłość, naprawdę ją czując. Wypominała każdą nieobecność, targana tęsknotą, za którą linczowała siebie tak wiele razy. Ale nie mogła. Nie umiała. Bo jej przecież… nigdy nie wolno było kochać. A na pewno nie tak, by uzależnić się od czyjejś obecności. I by kogoś uzależnić od swojej… Dlatego odchodziła. Na przekór sobie samej, wciąż niezrozumiana. Odchodziła, wciąż cierpiąc. Odchodziła, wierząc, że tak będzie najlepiej…

Ale ta wiara nie sprawiała, że żyło jej się lepiej. Dni wciąż były długie, wciąż niepewne. A noce zimne i samotne. Zbyt ciche jak na kogoś, kto tak dawno temu uzależnił się od dźwięków. Od jednego. Od bicia Jego serca tuż obok. Budziła się tysiąckroć czując łzy na zmarzniętych policzkach. Spoglądała przez ramię, szukając Go wzorkiem i zaciskała pięści ilekroć uświadomiła sobie, że… nigdy Go już nie znajdzie. Tak bardzo starała się nie kochać, że ta miłość złapała ją w swoje sidła i zamknęła w klatce, z której nie umiała się wyrwać. Można w ogóle? Uciec? Przed miłością, przed samym sobą, przed życiem, bo ono samo w sobie bolało. A może to nie życie ją boli, a świadomość, że dostała je na krótko…?

.

Zaciągnął się papierosem, wsłuchując się w otaczającą go ciszę. Zmęczonym wzrokiem wpatrywał się w panoramę miasta, o którym jeszcze niedawno oboje marzyli. Dlaczego? – wielokrotnie pytał sam siebie, kolejny raz w głowie słysząc zdanie, które paraliżowało go każdego dnia od nowa. „Bo Cię nie kocham. Bo Cię nie kocham i nigdy nie kochałam, Bill”. Wiedział, że to nieprawda. Choć wtedy stała naprzeciw niego i patrząc mu w oczy próbowała nie okazywać emocji – wiedział, że okłamywała ich oboje. Jego, ale przede wszystkim samą siebie. Znał Ją. Choć Jej się wydawało, że tak naprawdę tylko Ona siebie znała. Ale on odkrył Ją już na początku. Była dla niego księgą, w której mógł czytać, ilekroć tylko na nią spojrzał. A spoglądał bez przerwy. Odkrywał jeden sekret po drugim. Aż odeszła. Całkiem naga, choć zupełnie tego nieświadoma. Zostawiła na sobie jedynie strzępek, usilnie strzeżony, nieodkryty naprawdę przez nikogo. Powód, dla którego w głębi siebie twierdziła, że jej nigdy nie wolno będzie nikogo pokochać.

         - Przeszkadzam? – usłyszał za sobą głos Gitarzysty, który bezszelestnie przemierzając pokój nakrył go na walce z myślami dopiero w drzwiach tarasu.

          - Nie – odpowiedział po chwili, gestem dłoni zachęcając mężczyznę, by usiadł na fotelu obok. – Nie masz czasem wrażenia, poznając kolejne miasta, że Ona jest gdzieś obok? – zapytał, przerywając nastałe w międzyczasie milczenie.

         - Nie – westchnął, zadziwiając tą odpowiedzią zarówno swojego rozmówcę, jak i samego siebie. – Sam ją przy sobie zatrzymujesz, dlatego masz wrażenie, że gdziekolwiek się ruszysz, ona jest gdzieś obok. Ja też to czułem, bardzo długo. Ale dzisiaj… nie, już nie – uśmiechnął się blado. – Wróciłem do życia tym, w co naprawdę mogę wierzyć. Muzyką.

Może masz rację?
Może ja też już dawno powinienem był to zrobić.
Ale tęsknię za Nią, wiesz?
Chociaż… nie okłamiesz mnie. Tobie brakuje Jej nie mniej.