piątek, 7 marca 2014

Cztery.

Osiecka do Przybory pisała „Nawet nie chce mi się ubrać. Nie mogę sobie wyobrazić, że w ogóle będzie jakiś dalszy ciąg. Nie wiem co z sobą zrobię. Zdaje mi się, że tak już zostanę w łóżku i będę spać, spać, spać”. Nie lubię przytaczać słów, które do mnie nie należą, bo to trochę tak, jakbym kradła część czyjejś osobowości i umieszczała ją w sobie. Ale to… dokładnie tak się czuję. A skoro już kolejny raz pod rząd wertuję strony tej książki, czytając najpiękniejsze miłosne wyznania, jakie ktokolwiek wydał, pozwolę sobie podkraść te zaledwie cztery zdania, wyrażające więcej niż niejeden esej o miłości, jaki zdarzyło mi się w życiu czytać.
Mnie też nie chcę się ubrać. Leżę w łóżku, śpiąc i tkwiąc w przeraźliwej nicości na zamianę, jakby dalszy ciąg mojego życia miał nigdy nie nastąpić. Co z punktu widzenia postronnego obserwatora może wydawać się nawet nieco śmieszne. Przecież to ja odeszłam. To ja zamknęłam za sobą drzwi, zostawiając Go z ciszą w mieszkaniu i jedynie przytuloną do serca, a następnie pozostawioną na stole kartką „Proszę, nie szukaj mnie”. I zdaje się, że tylko ja wiedziałam wtedy i wiem teraz jak bardzo zależało mi na tym, by przeczesał świat i przetrząsł miasto do góry do nogami, by tylko mnie znaleźć. A ja się nawet nie ukryłam. Wróciłam na obrzeża, do tego mieszkania, którego nigdy nie lubił. Do swojego więzienia, w którym dziś znów się duszę.
Zabrakło mi wiary w to, że ten stan rzeczy kiedyś ulegnie jakiejkolwiek, choć najmniejszej zmianie. Dni mijają, przeplatają się z nocami, później znów wstaje słońce, następnie ponownie się chowa… Widzę tylko, jak fikus na parapecie usycha równo ze mną, a delikatne, targane niekiedy wiatrem gałązki lawendy opadają na przykurzony obrus tak, jak ja opadam z sił z każdą godziną, która przemyka gdzieś obok mnie, jakby mnie nie dotyczyła. W zlewie piętrzą się kubki po kolejnych herbatach, gdzieś obok stołu w salonie wciąż leży butelka po winie, obok której dawno już zatchnęła krwistoczerwona plama. Nawet nie pamiętam ile czasu minęło, od kiedy postanowiłam sobie, że jutro to posprzątam. Tydzień? Miesiąc? Pół roku? Wydaje mi się, że cała wieczność. A ja… tylko przy nim nie bałam się wieczności. Teraz znów mnie ona przeraża.

.

Pierwszy raz od dawna miał okazję rozkoszować się spokojem panującym dokoła. Zbliżające się wielkimi krokami święta Bożego Narodzenia sprawiły, że w kalendarzu pojawiły się luki, a on, choć powinien się z tego cieszyć, zdawał się być coraz bardziej przygnębiony. Jeszcze kilka miesięcy temu ten okres napawałby go niepohamowanym optymizmem. Obiecali sobie kiedyś, że spędzą te święta razem, z dala od wszystkich, którymi otaczali się na co dzień, nawet tych, których nie tylko mogli, ale odważyli się nazwać przyjaciółmi. Wtedy chcieli być sami. Chcieli cieszyć się swoją obecnością, wyczekiwać pierwszej gwiazdki, siedzieć przy kominku i rozpakowywać prezenty, w które zainwestowali nie pieniądze, a czas. To właśnie on był dla nich najważniejszy – czas. Czas, który wciąż uciekał gdzieś przez palce. Czas, który nieustannie się kurczył, czego on nie był świadom…

Podniósł z kuchennego blatu paczkę Davidoff’ów, opuszkami dotykając jego chłodnej powierzchni. Powieki, jakby same, niezależnie od niego, przymknęły się delikatnie, pozwalając podświadomości podsunąć kolejną serię obrazów. Tym razem jednak zamiast uśmiechniętej twarzy tej niewysokiej dziewczyny zobaczył jej nienaturalnie wyprostowane plecy, falujące z każdym krokiem włosy, usłyszał stukot obcasów, których przecież prawie nigdy nie nosiła, a zaraz za tym, trzaśnięcie drzwiami, które każdej nocy rozsadzało jego głowę. Nienawidził tego dźwięku. Był jednoznaczny z końcem. Końcem wszystkiego, na czym naprawdę mu zależało. Końcem tego, co zdawało mu się najprawdziwsze. Końcem, który nastąpił zbyt szybko… Końcem tego, na co wciąż miał nadzieję.

Jeśli nadzieja jest matką głupich – możesz dziś nazwać go głupcem. To ona ponoć umiera ostatnia. W jego życiu to ona sprawiała, że wstawał z łóżka, miał odwagę do stawiania kroków. Jeden za drugim, prawa noga za lewą… Miał czasem wrażenie, że powoli zapomina, jak to się robi. Kolejne poranki, niczego nie wnoszące do jego życia, kolejne machinalne czynności wykonywane z obowiązku… czas płynął. Telefon dzwonił, a on odrzucał połączenia wierząc, że dzięki temu odblokuje jej dostęp do samego siebie. Mimo odbijającego się echem w jego głowie „nie kocham Cię, nigdy nie kochałam”, nie dopuszczał, że… mogłaby nie wrócić.

Chciał jej szukać. Chciał wybiec z mieszkania nie raz, rozglądając się na boki i szukając jej w tłumie ludzi podążających ulicami. Niezależne od tego, czy znajdowali się w Warszawie, Londynie, czy Paryżu, w którym zdecydowała się odejść. Dziś mógłby szukać jej nawet w Nowym Jorku. Mógłby… przetrząsnąć całe miasto, cały kraj, a nawet pół świata, żeby tylko Ją znaleźć. Mógłby, gdyby nie prosiła, by tego nie robił.

.

Ilekroć tylko podnosił się z łóżka, zostawiała za sobą wymiętą, przesiąkniętą łzami i zapachem jaśminu pościel, wykonywała szereg czynności zawsze w tej samej kolejności, później zamykała za sobą drzwi, przystając z dłonią na klamce, przypominając sobie tamten wieczór… i udawała, że żyje.

Teraz znów zatrzymała się przed lustrem, wciąż lekko przykurzonym, przyglądając się swojemu odbiciu. Delikatne zmarszczki w kącikach oczu przypominały jej o tym, że był okres w jej życiu, kiedy się śmiała. Dziś wydawało jej się to zaledwie abstrakcją. Czymś, co być może przyśniło jej się raz czy dwa, ale w rzeczywistości nie mogło mieć miejsca. Rzeczywistość bolała.

Wyszła z mieszkania, zostawiając za sobą wzbite w powietrze drobinki szarego pyłu. A gdy tylko przekraczała próg pomyślała, że nie chce już nigdy tutaj wrócić.

.

Pamiętasz moment, w którym zobaczyłeś Ją po raz pierwszy? Ten styczniowy poranek, kiedy idąc ulicą pod rękę z przyjaciółką uśmiechnęła się do Ciebie, już wtedy wywracając Twój świat do góry nogami? Pamiętasz, w którym to było miejscu? Dokładnie w tym mieście… Dokładnie na tym skrzyżowaniu… Dokładnie tak jak teraz… Tylko wtedy było w niej więcej życia.

Wierzysz w kontynuację?
Czy wierzysz w to, że niektórzy ludzie spotykają się po prostu
w złym miejscu i złym czasie?

Jeśli tak, to wiedz, że zawsze przychodzi moment, kiedy mogą to nadrobić. 



* * *

Pytałyście mnie, czy będzie tutaj kontynuacja. Będzie.
Nic mnie w życiu tak nie bolało, jak niemożność wydobycia z siebie słów.
Ale już jestem. Oni też.